Forum Wielotematyczne Ogólnotematyczne ABoard.pl

Rozrywka => Religia i filozofia => Wątek zaczęty przez: adullam w Czerwiec 11, 2011, 11:57:11 PM

Tytuł: Chrześcijaństwo a teozofia.
Wiadomość wysłana przez: adullam w Czerwiec 11, 2011, 11:57:11 PM
Chrześcijańskie przemiany i teozofia.
Niesłychanie głębokim przeżyciem dla pierwszych wyznawców chrześcijaństwa musiało być to, że bóstwo, Słowo, odwieczny Logos objawiał się im już w tajemniczym mroku misteriów i nie jako duch jedynie, lecz że – mówiąc o Logosie – mogli zawsze zwracać się myślą do postaci historycznej, do człowieka, do Jezusa. Dawniej Logos uchwytnym był na ziemi jedynie poprzez różne stopnie rozwoju duchowego, jakie osiągnąć może człowiek. Wtajemniczony dostrzegł subtelne, głębokie różnice w życiu duchowym poszczególnych ludzi i wiedział w jakim kierunku i w jakiej mierze budzi się Logos w tym czy innym uczniu, dążącym do wtajemniczenia.
Wyższy stopień dojrzałości świadczył o wyższym rozwoju życia duchowego.
   
Etapów przygotowujących ten rozwój należało szukać w dawniejszym życiu duchowym człowieka. Teraźniejsze jego życie uważane było za przygotowanie do dalszych etapów rozwojowych. Panowało przekonanie, że siła duchowa człowieka nie ginie, że jest ona czymś wiecznym, jak to wyrażają następujące słowa żydowskiej nauki tajemnej, zawarte w księdze Zohar: "Nic w świecie nie ginie, nic nie zapada w próżnię, nawet słowa i głos człowieka, wszystko ma swoje miejsce i swoje przeznaczenie".
  Dana jednostka była dla wtajemniczonych tylko metamorfozą duszy, która się przeobraża, przechodząc z inkarnacji w inkarnacje. Ziemskie życie poszczególnej jednostki miało znaczenie tylko jako jedno z ognia w łańcuchu rozwojowym, ciągnącym się wprzód i wstecz.
  Ale w chrześcijaństwie ten przeobrażający się w duszach ludzkich Rodos przenosi się na tę jedną jedyną osobowość Jezusa.

     Wiara w wieczne przemiany duszy przeobraziła się w wiarę, że osobowość jest nieśmiertelna. Czymś nieskończenie ważnym stała się przez to osobowość, jako to jedne, co człowiekowi pozostawiono. Nic już odtąd nie stoi pomiędzy człowiekiem a nieskończonym Bogiem. Człowiek musi nawiązać z nim bezpośredni kontakt. Nie jest już w mniejszym czy większym stopniu zdolny do realizowania boskiego pierwiastka w sobie samym; jest po prostu człowiekiem i może mieć z Bogiem łączność bezpośrednią, ale jako odrębna istota.

    W najrozmaitszy sposób usiłowano znaleźć drogę od poglądów starożytnych do chrześcijańskich. I ten, komu się zdawało, że jest na dobrej drodze, nazywał innych heretykami. Przy tym Kościół umacniał się coraz bardziej jako ziemska instytucja.
Im bardziej wzrastał w potęgę, tym bardziej droga uznana przez postanowienie soborów i oficjalne zarządzenia Kościoła za słuszną wypierała drogę dociekań osobistych. Kościół orzekł, kto zbyt daleko odstępuje od strzeżonej przezeń boskiej prawdy. Pojęcie "heretyka" nabierało coraz to bardziej określonych konturów. W pierwszych stuleciach chrześcijaństwa poszukiwanie dróg do Boga było o wiele bardziej osobista sprawa niż w czasach późniejszych.
Ludzkość musiała przebywać długa drogę, zanim możliwa się stała wypowiedz św. Augustyna: "Nie mógłbym uwierzyć w prawdziwość Ewangelii, gdyby mnie do tego nie zmuszał autorytet Kościoła katolickiego".



        Teraz mała dygresja z mojej strony; mam ambiwalentne uczucia, gdyż uważam że każdy powinien poznać słowa i naukę Jezusa,(podobnie jak i z charyzmatycznych guru wschodnich , oraz innych mistyków w zachodu, których wymieniać można bez liku!) , a interpretacje niech zachowa dla własnego uznania.  Jednak nie oszukujmy się, ludzie religijni  choćby nie wiem jak bardzo pragnęli  stać  się ezoterykami ,nie są w stanie  zrozumieć słów  Jezusa.
( to długa droga , indywidualna droga) Jednak  nie o słowa chodzi, lecz o rozróżnienie  znaczeń, doświadczenie , wzrost duchowy oraz transpersonalny przebłysk właśnie ,gdyż , sama interpretacja samo w sobie zostanie wysubtelniona. Z drugiej strony element poznania może  być o dziwo destrukcyjny , charakterystyczny dla duchownego regresu. Niestety prawdą  jest że kto nie wzrasta ten się  cofa. Znam wielu teistów,  którzy pozostali na tym poziomie. W rzeczywistości Jezus, Gotami  odnieśli często  skutek niepożądany ,czego nigdy nie nauczali, czego nie chcieli , a czasami byli w jawnej opozycji( bez zbędnych cytatów) do takowych postaw wiernych.
A jednak nie o ich chcenie chodzi , autorytetu ich nikt nie  powinien kwestionować, bo dyskredytować należy  ograniczone i urojone percepcje ich postrzegania.
Chodzi głównie o  osoby które negują swoje życie , a chcą być kimś, kim być siłą rzeczy nie mogą. Ten absurd stwarza głównie niska samoocena, oraz  siła ignorancji.
Właśnie  to co należy  leczyć  to niska  samoocena i ciągotki do cierpienia oraz jego skutek. Leczyć ale bez powrotu do "stanów poprzednich",


antyreligiant